Życie w zainfekowanym mieście. Epidemia ospy prawdziwej we Wrocławiu.

wrocław ospa prawdziwa

W związku z szalejącą w Chinach epidemią koronawirusa wiele osób zaczęło zastanawiać się, jak to jest – żyć w zamkniętym, skażonym, odizolowanym od świata z powodu śmiertelnej choroby mieście. Wuhan od Polski jest jednak odległe o tysiące kilometrów, dzieli nas także zupełnie inny system polityczny i kultura. Wydarzenia w tym i innych chińskich miastach mogą więc wydawać się, brutalnie mówiąc, ciekawostką. Takim filmem Sci-Fi nadawanym na żywo. Mało kto wie, że podobne wydarzenia rozegrały się nieco ponad pół wieku temu w Polsce. Epidemia ospy we Wrocławiu. 

Pacjent Zero 

Był maj 1963 roku. Bonifacy Jedynak, oficer Służby Bezpieczeństwa w stopniu podpułkownika, wrócił właśnie do rodzinnego Wrocławia po wyjeździe służbowym do dalekich Indii, Wietnamu i Birmy. Korzystając z fałszywych danych i wystawionej na nieprawdziwe nazwisko książeczki zdrowia, Jedynak prowadził kontrolę placówek swojego pracodawcy. Całość zajęła jedynie kilka dni.

epidemia ospy wrocław
Szpital, w którym leczył się Jedynak.

Około tygodnia później zgłosił się do szpitala MSW przy ul. Ołbińskiej. Objawy? Gorączka, dreszcze, podobne do trądziku pojedyncze wykwity na skórze. Po konsultacjach z Instytutem Chorób Tropikalnych w Gdyni postawiono diagnozę: malaria. Nie była to bynajmniej diagnoza bezpodstawna, bądź wystawiona w wyniku niewiedzy personelu Instytutu – w organizmie, jak się później okazało Pacjenta Zero, rzeczywiście znaleziono zarodźce malarii. Uśpiło to czujność lekarzy i obawy przed zaciągnięciem straszliwej choroby z egzotycznych krajów. Już dwa tygodnie później silny organizm Jedynaka pozwolił mu wrócić do zdrowia, a po krótkim pobycie w izolatce – do domu.

W rzeczywistości Jedynak nie był chory jedynie na malarię, ale także na ospę. Ospę prawdziwą, która kilka wieków wcześniej dziesiątkowała ludzkość. Zanim Pacjent Zero zdążył wyzdrowieć, wirus zdążył znaleźć sobie kolejnego nosiciela – była to salowa ze szpitala, w którym ten się leczył.

Variola Vera

Ospa prawdziwa, czarna ospa, po łacinie variola vera, niewątpliwie należy do jednej z najstraszliwszych chorób, jakie kiedykolwiek wystąpiły na świecie. Pandemia, która przetoczyła się przez osiemnastowieczną Europę zabrała ze sobą życia 60 milionów ludzi. Przywleczona dwa wieki wcześniej do Ameryki Środkowej i Południowej przez hiszpańskich konkwistadorów, stanowiła przeciwko nieodpornym rdzennym amerykanom broń co najmniej równie potężną, co armaty i muszkiety. Zebrała przy tym śmiertelne żniwo zabijając większość Azteków, ich władcę Cuitláhuaca i ponad 75% całkowitej populacji Meksyku. Jeszcze mocniej uderzyła w imperium Inków przyczyniając się do śmierci 95% społeczeństwa. Około czterechsetnego roku naszej ery indyjska medyczka tak opisywała tę zarazę:

Krosty są czerwone, żółte i białe, towarzyszy im uczucie pieczenia […] skóra z jakby nawbijanymi ziarnkami ryżu

Ospa prawdziwa przenosi się głównie drogą kropelkową, a jej jedynym rezerwuarem jest człowiek. Pacjent jest zakaźny od momentu wystąpienia gorączki. Bezpośredni kontakt ze zmianami na skórze chorego, wydzieliną z pęcherzyków, bielizną pościelową i osobistą, sprzętem medycznym i innymi przedmiotami, z którymi kontakt miał zarażony, niesie za sobą wysokie ryzyko zakażenia. Variola vera się na trzy postaci:

  • Łagodna, odpowiedzialna za ponad 3/4 przypadków zachorowań.
  • Zlewająca się, występująca w 2 do 5% przypadków. Śmiertelność wynosi tu około 66% u chorych szczepionych i 95% u chorych nieszczepionych.
  • Krwotoczna, inaczej czarna – jej przebieg jest jeszcze cięższy, niż w przypadku ospy zlewającej się. Jest także rzadsza, występuje bowiem w jedynie 3% przypadków zachorowań. Kończy się niemalże zawsze śmiercią.
  • Ospowa plamica krwotoczna – najrzadsza i najcięższa z postaci, zgon występuje zazwyczaj jeszcze przed pojawieniem się charakterystycznej wysypki.

Brakuje swoistej terapii na ospę prawdziwą, stosowane jest leczenie objawowe. Jedyną bronią przeciwko tej chorobie są szczepienia, a te są skuteczne nawet po zakażeniu.  Edward Jenner, wynalazca skutecznej szczepionki mówił:

Końcowym efektem szczepień będzie całkowite wyplenienie ospy – straszliwej plagi rasy ludzkiej

Marzenie Edwarda Jennera udało się spełnić, a wpływ na to miał wprowadzany na początku XX wieku w wielu krajach obowiązek szczepień, a także narzucone przez ZSRR w 1958 roku wyzwanie całkowitego wyeliminowania choroby. Także w krajach tak zwanego trzeciego świata, gdzie plaga wciąż zbierała żniwo dwóch milionów śmierci rocznie, przede wszystkim w Indiach, Somalii i Bangladeszu. W Polsce obowiązek szczepień wprowadzono w roku 1951, nie był on jednak w pełni respektowany.

Pierwsze ofiary 

Wróćmy do Wrocławia. U Janiny Pawłowskiej, salowej sprzątającej izolatkę po Bonifacym Jedynaku, zdiagnozowano ospę wietrzną. Infekcja ospy prawdziwej, którą w rzeczywistości kobieta była zarażona, przybrała u niej łagodną, krótkotrwałą postać. Podobnego szczęścia nie miała jednak jej córka, 27-letnia pielęgniarka Lonia Kowalczyk. Zanim zdążyły pojawić się pełne objawy, brała ona udział w organizacji wesela swej szwagierki, mając przy tym bezpośredni kontakt z około setką osób.

3 lipca Lonia Kowalczyk zemdlała podczas szkolenia dla pielęgniarek. Została przewieziona do szpitala, gdzie nieznana choroba zaczęła rozwijać się w ogromnym tempie. Krwawe wybroczyny, krwawienia wewnętrzne, zapalenie płuc. Nikt wciąż jednak nie podejrzewał ospy – choroba zakaźna została przez badających ją lekarzy wykluczona, podejrzewano natomiast silne uczulenie na antybiotyk, a następnie błyskawicznie postępującą białaczkę. Żadne środki zapobiegawcze nie zostały podjęte. Ponownie jednak, diagnoza nie była bezpodstawna – oparto ją na gwałtownym wzrośnie liczny leukocytów, co stanowi odczyn białaczkowy.

Pięć dni później pielęgniarka zmarła. Jej los niedługo później podzielili kolejni chorzy – syn salowej oraz lekarz, u którego ta szukała porady. Wcześniej zdążono zdiagnozować u nich ospę wietrzną.

Diagnoza: ospa prawdziwa we Wrocławiu 

Podobnej diagnozy doczekałby się zapewne także czteroletni chłopiec, który trafił do szpitala z charakterystyczną wysypką. Problem w tym, że chłopiec ów przebył ospę wietrzną niedługo wcześniej. Jak powszechnie wiadomo, zachorowanie na tę chorobę uodparnia do końca życia, a ponowne zachorowania zdarzają się niezmiernie rzadko i mają zazwyczaj łagodny przebieg.



Coś zdecydowanie tu się nie zgadzało – zdawał sobie sprawę z tego Bogumił Arendzikowski, z Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej prowadzący analizę dziwnych zachorowań, które w ostatnich tygodniach przetoczyły się przez Wrocław.

I wtedy właśnie nastąpił przełom: Arendzikowski po poznaniu straszliwej prawdy natychmiast skontaktował się ze swoim szefem, doktorem Jerzym Rodziewiczem. Ten natomiast zawiadomił władze w Warszawie. 15 lipca ogłoszono pogotowie przeciwepidemiczne, a tego samego dnia do Wrocławia dotarło pierwszych 10 tysięcy szczepionek. Dwa dni później ogłoszono natomiast stan epidemii.

Akcja VV

Pierwsza wzmianka o pięciu osobach z objawami choroby pojawiła się w “Gazecie Robotniczej” dopiero 18 lipca. Do tego czasu społeczeństwo Wrocławia i całego kraju było nieświadome szerzącej się w mieście epidemii. Władze jednak w tym czasie nie próżnowały: powołano Radę Epidemiczną, przygotowano odpowiedni szpital, ściągano najlepszych specjalistów, uruchomiono izolatoria i ośrodki kwarantanny – to właśnie w tych miejscach zamykano ludzi podejrzanych o kontakt z zarażonymi. Poddawano ich ścisłej obserwacji, regularnie mierzono temperaturę, przeglądano błony śluzowe i skórę. Najmniejsze podejrzenie zachorowania wystarczyło do bycia zamkniętym w izolatce.

ospa prawdziwa wrocław chory
Chory z wysypką ospową pokrytą środkiem do dezynfekcji.

Równocześnie rozpoczęto ogromną akcję szczepień, której poddawano wszystkich, bez wyjątków, nawet w razie wystąpienia przeciwwskazań. Ilość osób do zaszczepienia była tak wielka, że konieczne okazało się ściągnięcie dodatkowych pół miliona szczepionek z bratniego ZSRR. W “Gazecie Robotniczej” tydzień po pamiętnym komunikacie z 18 lipca ogłoszono listę osób poszukiwanych z powodu podejrzenia kontaktu z chorymi. Do walki z ospą rzucono wszystkie dostępne środki, a całość nazwano Akcją VV od pierwszych liter łacińskiej nazwy choroby.

Wrocław stał się miastem zamkniętym.

Epidemia ospy we Wrocławiu. Życie w zainfekowanym mieście

Po początkowych chaotycznych działaniach utworzono odpowiednie procedury. Każdy nowy przypadek sprawdzany był przez lekarza ubranego specjalne ubranie ochronne, na które składały się białe spodnie z płótna, bluza, czapka, rękawice i gumowe buty. Mieszkańcy miasta nazywali ich “przebierańcami”, „kolędnikami”, „kaskaderami”, „pajacami”, „Judymami okresu epidemii”. Decyzja lekarza była ostateczna, chory natychmiast trafiał do szpitala. Podejrzanych o bezpośredni kontakt zamykano w izolatkach, a tych podejrzanych o kontakt II rzędu (np. dotykanie rzeczy zakażonego) poddawano pięciodniowej izolacji.

wrocław ospa prawdziwa
Epidemiczni “kolędnicy”

Pomimo drastycznych środków ochronnych chorobie udało się wydostać z miasta, a nawet z Dolnego Śląska – w Opolu zachorowała jedna z osób, które wcześniej miały kontakt z Pacjentem Zero. Niedługo później kolejne przypadki zachorowań pojawiły się Oławie, Legnicy, Wieruszowie i Gdańsku.

Jednocześnie kulał przepływ informacji. W innych miejscach Polski pojawiały się plotki, jakoby we Wrocławiu ludzie masowo umierali, a ulice miasta usłane były trupami. Uważano, że dostarczona do jednego z izolatoriów komora dezynfekcyjna to w rzeczywistości piec krematoryjny, a jego zadaniem jest palić zwłoki zmarłych. Dopiero 25 lipca pojawił się oficjalny komunikat władz, który opisywał aktualną sytuację.

wrocław ospa epidemia
Jedno z izolatoriów

Mieszkańcy Wrocławia również powoli zaczynali panikować, szczególnie po zachorowaniu motorniczego tramwaju łączącego dwa największe wrocławskie dworce. Nic dziwnego – człowiek ten miał codzienny kontakt z tysiącami ludzi. Gorąco poszukiwano taksówkarza, który wiózł zarażoną pasażerkę – problem w tym, że wiadomo było jedynie o jego ubraniu w formie koszuli w kratę i samochodzie marki Warszawa, bardzo wówczas popularnej.

Za drutami ośrodków dla potencjalnie chorych

W pewnym momencie grupa mieszkańców zatrzymało karetkę wiozącą nastolatkę z wyraźnymi zmianami skórnymi. Oskarżano ją o świadome rozsiewanie epidemii, pomimo tłumaczeń dziewczyny, że od wielu lat chora jest na egzemę. Podejrzliwi mieszkańcy nie odpuścili także, gdy karetka zawiozła ją do domu, by ktoś mógł potwierdzić słowa nastolatki. Z domu nie wyszła aż do końca epidemii.

Pomimo takich niechlubnych wydarzeń, świadkowie po latach wspominali o niezwykłej solidarności wśród mieszkańców. Odizolowane osoby mogły liczyć, że sąsiedzi, znajomi, a czasem nawet zupełnie obcy ludzie zaopiekują się ich mieszkaniami i zwierzętami. Udzielano sobie wszelkiej możliwej pomocy. Epidemia znacząco zmieniła podejście Wrocławian do życia. Jak wspomina Bogdan Daleszak, historyk i dziennikarz:

Ospa zwalczała epidemię biurokracji… Nie czekano na pisemka, powiadomienia, pokwitowania, zarządzenia. W tym czasie urzędy nie „urzędowały”, lecz pracowały, działacze nie „działali”, lecz harowali, sprawy mało znaczące były rzeczywiście mało znaczące i załatwiane od ręki, a bardzo trudne nie znaczyły niewykonalne…

Miasto wciąż dalekie było jednak od normalności. Klamki w drzwiach owijano bandażami nasączonymi chloraminą (silnym środkiem odkażającym), podobnie okienka w kasach biletowych i na wrocławskim lotnisku. Konieczne było także odkażać ręce w specjalnych miskach wypełnionych tą samą substancją. Przed wejściami do budynków położono słomiane maty nasączone płynem dezynfekcyjnym. Sklepy samoobsługowe i baseny zostały zamknięte do odwołania, podobnie, jak izby wytrzeźwień. Wrocław obwieszono plakatami z hasłem „Witamy się i żegnamy bez podawania rąk”.

wrocław ospa

Na szeroką skalę prowadzono dezynfekcję – za pomocą komór dezynfekcyjnych, lamp bakteriobójczych, chloraminy, wapna chlorowego i innych metod odkażano wszelkie przedmioty, z którymi zarażeni mogli mieć potencjalny kontakt, a także wydzieliny i wydaliny, powietrze, glebę, zwłoki. Karetki, które służyły do przewożenia chorych, odkażane były po każdym przejeździe. Prowadzono dezynfekcję szpitali, izolatoriów, a nawet mieszkań opuszczonych przez zarażonych.

W razie wykrycia braku szczepienia, osoba taka musiała liczyć się z karą finansową w wysokości 4,5 tysiąca złotych, co stanowiło kwotę czterokrotnie większą, niż średnia pensja w tamtym czasie. Jeszcze surowiej karano za odmowę leczenia i spowodowanie możliwości zakażenia innych osób – za to groziło nawet 15 lat więzienia.

Wrocław otoczony został kordonem sanitarnym. Na szosach wyjeżdżających legitymowano i sprawdzano świadectwa szczepień, zaś dworcach i lotnisku odmawiano sprzedaży tym, którzy wspomnianego świadectwa nie mogli przedstawić.

Również granica Polski z NRD oraz Czechosłowacją została w sporej mierze zamknięta – zakazano przejazdu turystom, zawieszono tzw. mały ruch graniczny. Przekroczenie granicy możliwe było jedynie na podstawie paszportu, zorganizowano także przygraniczne punkty szczepień.

Odkażanie odzieży z izolatorium

Mieszkańcy Wrocławia musieli liczyć się z utrudnieniami przebywając poza miastem – odmawiano im rezerwacji w miejscowościach wypoczynkowych, niektórych zawracano z podróży zagranicznych, w tym lekarza, który chciał po pracy w izolatorium pojechać na wczasy w Bułgarii. Zatrzymano go na granicy, a w prasie rozpoczęto nagonkę.

Światowa Organizacja Zdrowia oceniała, że epidemia może potrwać jeszcze dwa lata. Tak – na całe szczęście – się nie stało.

Człowiek znów wygrał z wirusem

Ogromna akcja walki z wirusem przyniosła skutek, a epidemia zaczęła się wycofywać. Osób przybywających do izolatoriów i szpitali z dnia na dzień było coraz mniej. Na przełomie sierpnia i września rozpoczęto likwidację tych placówek, a 19 września zakończyła się kwarantanna ostatnich osób podejrzanych o bycie zarażonymi. Tego samego dnia uznano, że epidemia ostatecznie wygasła i zniesiono wszystkie blokady oraz środki ostrożności. Wrocław znów stał się miastem wolnym od ospy.

Łącznie w przeciągu trwania wrocławskiej epidemii 99 osób zachorowało, zmarło siedem.

Ospa prawdziwa nigdy więcej nie zawitała do Polski. Straszliwy choroba, która przez stulecia dziesiątkowała ludzkość, uznana została za eradykowaną w 1980 roku, 17 lat po wydarzeniach z Wrocławia.

Dziś ospa prawdziwa przechowywana jest jedynie w pilnie strzeżonych ampułkach w dwóch miejscach na świecie – Państwowym Centrum Badań Wirusologicznych i Biotechnologicznych „Wektor” w rosyjskim Kołcowie oraz Centrach Kontroli i Prewencji Chorób w amerykańskiej Atlancie.

Ludzkość odniosła zwycięstwo w starciu z wirusem. Po raz kolejny.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Brak połączenia z internetem