Choć Związek Radziecki zwyciężył w II wojnie światowej, cena tego zwycięstwa okazała się straszliwa. Straty ludzkie szacuje się dziś na 42 miliony mieszkańców, rannych – ponad 46 milionów, w tym 10 milionów z trwałymi urazami. Powracający z frontu inwalidzi nie pasowali do tworzonego wówczas wyidealizowanego wizerunku Wielkie wojny ojczyźnianej, jak i zniszczone wojną państwo nie mogło im zapewnić należytej opieki. Minęło jednak niewiele czasu, aż nagle inwalidzi zniknęli. Spróbujmy prześledzić ich losy.
Dziesięć milionów kalek
Z frontu II wojny światowej wróciło do radzieckich miast i wsi 10 milionów trwale okaleczonych weteranów. Zgodnie z danymi zgromadzonymi w Muzeum Wojskowo-Medycznym w Petersburgu: 775 tysięcy z urazami czaszki, 501,5 tysiąca z oszpeconą twarzą, 155 tysięcy bez jednego oka, 54 tysiące ślepych, 28,6 tysiąca z urwanymi narządami płciowymi, 3 miliony jednorękich, 1,1 miliona bez obu rąk, 3,3 miliona bez jednej nogi, 1,1 miliona bez obu nóg, pół miliona z częściowo urwanymi kończynami i wreszcie 90 tysięcy bez obu rąk i nóg. Tych ostatnich nazywano “samowarami” od charakterystycznego dla Rosji urządzenia służącego do przygotowywania herbaty.
Tajemnicą armii radzieckiej, dzięki której powstrzymała ona Niemców pod Leningradem i Moskwą, było bezwzględne i absolutnie nieludzkie nieliczenie się z życiem swoich żołnierzy. Nikulin służył w artylerii i wielokrotnie wspomina jak przez ich stanowiska przechodziły do ataku dywizje i korpusy, z których, mimo niepowodzenia, nie wracał już żaden żołnierz.
Żołnierze Armii Czerwonej nie mieli żadnych praw, a gdy nie chcieli chodzić głodni musieli sami “kombinować” jedzenie. Mieli za to bezwzględnie wypełniać rozkazy, szczególnie te o „niecofaniu się”.
Co bowiem mógł czuć żołnierz, który wiedział, że wcześniej czy później zginie, albo w ataku – od kuli niemieckiej, albo przy próbie wycofania się od kuli radzieckiej – wystrzelonej przez pilnujące wypełniania rozkazów oddziały NKWD.
– pisze Andrzej Bojarun w zamieszczonym w gazecie „Wojenne historie. Strefa militarna” komentarzu do książki “Sołdat” Nikołaja Nikulina
Byli wśród nich zdobywcy najwyższych państwowych odznaczeń, bohaterowie Związku Radzieckiego, weterani, którzy przebyli cały wojenny szlak aż do Berlina. Po wojnie inwalidzi niezdolni do pracy nad odbudową zrujnowanego kraju okazali się niepotrzebni nikomu. ZSRR, w którym 25 milionów ludzi nie miało dachu nad głową, przemysł był zniszczony, a w wielu regionach panował głód, miał teraz ważniejsze potrzeby niż opieka nad milionami kalek. Wielu nie mogło liczyć nawet na protezy i inne urządzenia wspomagające poruszanie się, by nie wspomnieć o rencie, leczeniu, rehabilitacji czy mieszkaniu.
Inwalidzi, często bezdomni, włóczyli się po ulicach, żebrali, grali na harmoszkach, pili na umór i postukiwali sztucznymi kończynami. Nie było dla nich miejsca w odbudowywanym ZSRR, ani w powstającym i kultywowanym do dziś micie Wielkiej wojny ojczyźnianej. Stanowili dowód olbrzymiej daniny krwi, którą oddano za zwycięstwo. Pozostawieni sami sobie zaczęli stawać się coraz większym problemem.
Wizerunek radzieckiego zwycięzcy miał być niczym socrealistyczny żywy obraz. Na nim młody, piękny mężczyzna niosący na szerokiej piersi leninowskie ordery
– pisze Igor Miecik w artykule dla “Newsweeka”
Wywózka
W 1948 roku władze ZSRR zdecydowały się schować inwalidów przed oczami współobywateli, tak by nie psuli oni swym widokiem i zachowaniem pejzażu socjalistycznego raju.
W kilka nocy patrole milicji i bezpieka przeszukały miejsca, w których zwykli sypiać inwalidzi II wojny światowej – kanały, tunele metra, altanki, nieużytki, piwnice, składy węgla. Pierwsze transporty najciężej poranionych czerwonoarmistów, głównie szeregowych, pozbawionych odznaczeń i znajomości, trafiły do “internatu” urządzonego w opuszczonym klasztorze na wyspie Wałaam znajdującej się na jeziorze Ładoga. Akcji wywózki urządzono kilka, wyłapując sukcesywnie zdecydowaną większość byłych bohaterów. Druga wielka czystka odbyła się w 1953 roku, gdy ostatecznie zniknęli oni z ulic, trafiając do różnych “internatów” na terenie ZSRR.
Chłop poruszał się w drewnianym pudełku na czterech kółeczkach, odpychając się drewnianymi klockami. Zebrał wokół siebie kompanię podobnych towarzyszy. Nosili się po wojskowemu, z orderami i medalami na piersi, pili na umór, zarówno w restauracjach, jak i na ulicy, pyskowali milicjantom, wymachując im przed nosem frontowymi odznaczeniami. […] Nieraz do Natalii przychodził dzielnicowy, nakazując, by trzymała męża w domu pod kluczem, uprzedzając, że w końcu stanie się nieszczęście. Nie była w stanie tego zrobić. I nieszczęście się stało – pewnego dnia mężczyzna zniknął.
– wspomina w pamiętniku Wowa Akaszyn, weteran wojenny
Rodzin wywiezionych inwalidów nie informowano początkowo o niczym, a następnie twierdzono, że znajdują się oni w “sanatorium”. Odwiedziny umożliwiono dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych.
Powojenne losy inwalidów
Warunki życia w “internatach” lub “sanatoriach” były straszne, szczególnie w początkowym okresie, przypominając pod tym względem obozy Gułagu. W miejscach izolacji odbierano dowody osobiste, książeczki wojskowe, zakazywano opuszczania placówki.
W wyniku odwilży, która nastąpiła po śmierci Stalina, warunki w tych miejscach nieco się poprawiły. Pozwolono na odwiedziny rodzin, ale w tym czasie wielu czerwonoarmistów już nie żyło. 1/4 miała zamarznąć już pierwszej zimy.
Pod koniec lat 60. wyspę na wyspę Wałaam, do obozu nazywanego „Domem Inwalidów Wojny i Pracy”, udało się przedostać Giennadijowi Dobrowowi. Z uwagi na zakaz fotografowania przez kilka tygodni rysował portrety przebywających tam ludzi opublikowane później w serii “Oblicza wojny”, a także Jurijowi Kriakwinowi, również plastykowi. Obaj opisali swoje wspomnienia:
Przebywali tam ludzie całkowicie załamani, zdeptani. Uwięzieni tam już od wielu lat. Zapici, żywieni śmieciami, na granicy śmierci. Pamiętam oddział dla niewidomych. Grasowały tam szczury wielkie jak psy. Niewidomi chowali przed nimi jedzenie, jakąś kromkę chleba czy kartofel. […] Jedli szybko, na wyścigi, bo jak tylko szczury wyczuły, że wydano posiłek, zaczynały polowanie. Wskakiwały wprost do talerzy i kradły, co ślepi dostali.
– wspomina Jurij Kriakwin
Wyżywienie na granicy śmierci głodowej – zbożowa kawa z czarnym chlebem na śniadanie, na obiad obozowa „bałanda”, zupa, wywar z kartoflanych obierków i resztek podgniłych warzyw i chochla kaszy albo kartofli, wieczorem znów pajda chleba z kawą albo naparem z jakichś traw występujący jako herbata, marmolada, kostka cukru. Brud, łachmany, szczury i pijani ni to pielęgniarze, ni to strażnicy. Częściej potrafili dać osadzonemu po mordzie niż pomóc w czynnościach, z którymi ten nie dawał sobie rady. Człowiek bez kończyn leżący godzinami we własnych ekskrementach to była norma. Gdyby nie pomoc towarzyszy…
– ze wspomnień Jurija Kriakwina z wizyty w obozie pod Omskiem
W dniu otwarciu obozu na wyspie Wałaam przebywało tam 500 inwalidów. Dostosowanie byłego klasztoru do potrzeb nowych mieszkańców przebiegło w znacznej części w znacznej części ich własnymi rękami – o ile oczywiście je mieli. W 1959 roku w “Domu Inwalidów Wojny i Pracy” znajdowało się 1500 osób, był też szpital psychiatryczny na 300 łóżek.
Obóz został zlikwidowany w 1984 roku. Ostatnich żyjących weteranów przewieziono do niewielkiej osady Widlica.
Upamiętnienie
Los wywiezionych kalekich czerwonoarmistów był przez dziesięciolecia skrzętnie ukrywany przez władze. Dopiero rozpad Związku Radzieckiego umożliwił otwarcie archiwów, zbadanie losu żołnierzy, a także ich upamiętnienie – w byłym “Domu Inwalidów” na wyspie Wałaam otwarto wystawę rysunków Giennadija Dobrowa, a patriarcha moskiewski i całej Rusi Cyryl odsłonił i poświęcił pomnik upamiętniający ich męczeństwo. Rodziny niektórych osadzonych szukały informacji o ich losie.
Temat powojennego losu inwalidów II wojny światowej wciąż jednak nie jest powszechnie znany, w szczególności w Rosji kontynuującej mit Wielkiej wojny ojczyźnianej i budującej na jego podstawie swoją tożsamość narodową.
Związek Radziecki, jego władze i mieszkańcy, dla którego ludzie ci oddali swoje zdrowie, kończyny, wzrok, w dowodzie wdzięczności skazali ich na zapomnienie i dożywocie w strasznych warunkach. Taki był prawdziwy los czerwonoarmisty.
Materiał powstał na podstawie artykułu Igora Miecika opublikowanego na łamach Newsweek Historia