Edge. Przeglądarka, która miała zmienić rozkład sił na rynku i zatrzeć złą opinię o poprzednim produkcie Microsoftu – Internet Explorerze. Napisana niemal w całości na nowo, dołączona do systemu usługi Windows 10, szybka, energooszczędna, pełna ciekawych funkcji. Sukces? Nie… Edge, podobnie do swojego poprzednika dalej służy do pobierania innej przeglądarki i na tym kończy się jego rola w systemie. Jak informuje Windows Central, nawet Microsoft rezygnuje i ma zastąpić ją za pomocą swojej wersji open-source’owego Chromium – tego samego, na którym oparte jest Google Chrome.
Smród Internet Explorera
Dawno, dawno temu, jeszcze w czasach Windowsa 95, przeglądarka Netscape Navigator oparta na jeszcze starszej Mosaic niepodzielnie rządziła na rynku. Jej udziały oceniano na 90%. Nie mogło to oczywiście umknąć uwadze Microsoftu – i tak oto, w 1995 roku, specjalny dział Microsoftu o nazwie Microsoft Network stworzył Internet Explorera – przeglądarkę, która miała zostać konkurentem Netscape Navigatora. Początkowo niefunkcjonalna i niedopracowana, w przeciągu dwóch lat dojrzała na tyle, by wraz z wersją 4.0 wydaną w 1997 roku móc równać się z ówczesnym królem przeglądarek.
To jednak nie jej funkcjonalność zadecydowała o tym, jak popularna stała się później. Internet Explorer został dodany do Windowsa, początkowo w pakiecie Plus!, a następnie do wersji 98 jako integralny i – w przeciwieństwie do Navigatora – bezpłatny składnik systemu. Ten ruch sprawił, że już rok później Internet Explorer objął dominującą pozycję. Wydanej w 1999 roku wersji 5.0 przejęty przez AOL Netscape nie mógł już dorównać. Przeciągające się prace nad kolejnym (szóstym) wydaniem Navigatora jedynie przepieczętowały wygraną Microsoftu w przeglądarkowej wojnie.
Ślamazarny rozwój
Wiedząc, że porażka konkurenta była kompletna, Microsoft spowolnił, a nawet zamroził rozwój swojej przeglądarki. Wstrzymał w ten sposób postęp w tej dziedzinie stosując dodatkowo przeróżne “sztuczki” mające na celu zarezerwowanie wyświetlania pewnych elementów stron jedynie na Explorerze. Czasy dominacji Microsoftu były koszmarem dla twórców stron i aplikacji internetowych – musieli oni oto dostosowywać się do najpopularniejszej przeglądarki, pisząc jednocześnie drugą wersję dla wszystkich pozostałych. Internet Explorer nie traktował żadnych internetowych standardów na serio, zastępując je swoimi.
Nic nie może trwać jednak wiecznie – oto na rynku pojawiły się nowe przeglądarki w postaci Opery i Firefoxa. Szybsze, zgodne ze standardami, nowoczesne, wygodne, pełne tak rewolucyjnych wówczas funkcji, jak karty. Dodatkowo, rozwijany w ślimaczym tempie Internet Explorer zaczął mieć coraz większe problemy od wydajności, po bezpieczeństwo.
internet explorer służy do przeglądania internetu i na odwrót
Coraz więcej zaawansowanych użytkowników zaczęło się przesiadać, przekonując jednocześnie tych nieco mniej obytych z technologiami. Internet Explorer zaczął być powodem do żartów, jego użytkowanie – katorgą, a sama przeglądarka była uruchamiana tylko raz – w celu pobrania konkurenta.
Dodatkowo, w 2008 roku firma Google wydała Chrome – przeglądarkę internetową opartą na Apple’owskim silniku WebKit i open-source’owym projekcie Chromium. Chrome był niesamowicie szybki, prosty w użyciu i zgodny ze standardami. Dla Microsoftu nie było już ratunku. Marka Internet Explorer była w zupełności spalona, nawet pomimo całkiem dobrych wersji 10 i 11. Przyszedł czas na następcę.
Edge – nowa nadzieja?
Wraz z premierą Windowsa 10 w 2015 roku, Microsoft zaprezentował światu Edge – zupełnie nową przeglądarkę internetową, która miała charakteryzować się tym, czym wygrało niegdyś Chrome – lekkością, szybkością, wydajnością i prostotą.
Microsoft Edge to nie był po prostu nowy interfejs zgodny z platformą UWP nałożony na stare komponenty Internet Explorera. Wraz ze znaną początkowo jako Project Spartan przeglądarką, pojawił się także zupełnie nowy silnik przeglądarki – EdgeHTML. Znacząco przebudowano także silnik JavaScriptu poprzednika prezentując Chakrę.
Nowa przeglądarka Microsoftu trafiła nie tylko na komputery, lecz także na smartfony z martwym już Windowsem 10 Mobile, na konsole do gier w postaci Xboxa, a po jakimś czasie także na iOS i Androida. W Edge Microsoft zintegrował Cortanę, rozbudowany czytnik plików PDF, czy możliwość dodawania notatek graficznych wprost na otwartych stronach internetowych. Przeglądarka charakteryzowała się bardzo dobrą wydajnością i, co ważne w urządzeniach przenośnych, energooszczędnością. Zasłynęła także z bardzo dobrej wydajności wyświetlania wideo, nawet na słabszym sprzęcie. Nic nie zapowiadało porażki.
A jednak.
Ta jednak nadeszła i była większa, niż można się spodziewać. Po pierwszej fascynacji nadeszła fala krytyki. Edge przypominał niedoświadczonego łyżwiarza – niby szybkiego, ale w każdej chwili mogącego się wywrócić. Przez pierwszy rok nie obsługiwał także tak podstawowej funkcjonalności, jak wtyczki. Nawet po ich dodaniu, wraz z Anniversary Update Windowsa 10, liczba dostępnych wtyczek mogła zostać policzona na palcach dwóch rąk. Brakowało także wersji na urządzenia mobilne, a Windows 10 Mobile przecież poległ. Synchronizacja historii, zakładek czy haseł między urządzeniami jest dziś bardzo ważna, a Edge takiej synchronizacji nie zapewniał w pełnym wymiarze z uwagi na brak najpopularniejsze platformy mobilne – Androida i iOS. Twórcy stron internetowych narzekali także na chaotyczny rozwój przeglądarki.
Moim zdaniem jednak nie wymienione powyżej przyczyny zadecydowały o porażce Edge. Użytkownicy przyzwyczaili się, że każda przeglądarka stworzona przez Microsoft jest do kitu i służy do pobrania Chrome albo Firefoxa, ewentualnie Opery. Tak samo postąpili z Edge. Tak samo postępują uparcie pobierając WinRAR-a, podczas gdy na rynku jest wiele w pełni darmowych i lepszych alternatyw (choćby 7-zip), a system Windows zapewnia obsługę archiwów. Pewne rzeczy są niezmienne.
Microsoft Anaheim
Jak donosi Windows Central, nawet Microsoft przestał wierzyć w sukces Edge, którego rynkowe udziały rynkowe wynoszą na tę chwilę nieco ponad 4%. W firmie ma właśnie być tworzony zupełnie nowy projekt – Microsoft Anaheim. Nowa przeglądarka ma być oparta o Chromium – oznaczałoby to zaprzestanie rozwijania własnego produktu samodzielnie przez Microsoft, a jedynie modyfikowanie open-source’owego projektu. Oparcie się na dzisiejszym standardzie internetu pozwoliłoby Microsoftowi w dość brutalny sposób załatwić problemy z niestabilnością i niekompatybilnością Edge. Obniżyłoby także koszta – własny projekt firmy jest dość dynamicznie rozwijany, a praca programistów przecież kosztuje.
Zupełnie nowa przeglądarka, czy może tylko nowy silnik dla Edge?
Nie wiemy, przynajmniej na tę chwilę, jaką rolę miałby pełnić nowy projekt. Microsoft mógłby zarówno całkowicie pogrzebać Edge zastępując go w pełni nową przeglądarką, jak i po cichu wymienić silnik EdgeHTML i część innych komponentów na te pochodzące z Chromium w formie aktualizacji. Pojawiają się także głosy, że EdgeHTML być może w ogóle nie zostanie zastąpiony, zaś Anaheim ma być Microsoftowym odpowiednikiem frameworka Electron.js służącego do przygotowywania aplikacji dla systemu Windows za pomocą technologii webowych.
Pojawiają się już pierwsze głosy użytkowników Edge, którzy byliby niezadowoleni z opcji zastąpienia wnętrzności przeglądarki za pomocą Chromium. Wielu chwali energooszczędność, niskie zapotrzebowanie na zasoby oraz wysoką wydajność przy odtwarzaniu wideo.
“Egde w video miażdży chrome. Super implementacja x264. W Edge nie zauważyłem źle otwierających się stron. Podstawową wadą Edge jest brak pokaźnej listy rozszerzeń.”
Jak dalej potoczy się sytuacja? Tego z pewnością wkrótce się dowiemy.
Chromium standardem internetu
Należy jednak zwrócić uwagę na inny fakt: oto Chromium staje się całkowitym dyktatorem internetu. Na projekcie wraz z jego integralną częścią w postaci silnika Blink – zmodyfikowanej wersji (forka) WebKita, oparte jest nie tylko rządzące rynkiem Google Chrome, lecz także Opera. Twórcy tej przeglądarki porzucili rozwój swojego silnika kilka lat temu. Popularne wśród użytkowników Safari działa na WebKicie. Mozilla ma coraz większe problemy z rozwojem Firefoxa, a zastosowany w nim silnik Gecko nie zapewnia chociażby w części wydajności podobnej do tej znanej z Blinka. Czasami pojawiają się nawet słuchy, jakoby z Gecko Mozilla miała zrezygnować zastępując go… Tak, zgadliście, Blinkiem.
Rezygnacja Microsoftu z rozwoju własnych rozwiązań przepieczętowałaby całkowitą dominację Chromium w internecie. Oznaczałoby to, że standardem nie jest już dana wersja HTML czy CSS lecz to, jak dany element wyświetla Blink. Sytuacja niemal całkowitego braku konkurencji między twórcami silników mogłaby spowodować, że cofnęlibyśmy się do smutnych czasów niepodzielnej dominacji Internet Explorera, o której pisałem na początku artykułu. Brak konkurencji oznacza zastój, a zastój – cofanie się. Czy i tym razem na rynku przeglądarek pojawiłby się jakiś wybawiciel? Szczerze w to wątpię – przeglądarka nie jest dziś samą aplikacją, lecz przede wszystkim terminalem z dostępem do usług, synchronizacji czy wtyczek. Bez ogromnego kapitału ani rusz.