USB Typu C. Znasz je ze swojego smartfona, laptopa, komputera. Prawdopodobnie jest w nie wyposażony Twój powerbank, bezprzewodowe słuchawki, tablet. Droga standardu złącza przyszłości – bo tak często nazywane było USB-C w czasach swojego rynkowego debiutu – do zdominowania świata była, wciąż jest i pewnie jeszcze będzie wyboista.
Czterowymiarowa natura złącza USB
Zwykłe USB, a właściwie USB Typu A , jest z nami już od 1998 roku. Celem jego wprowadzenia na rynek było ustandardyzowanie złączy, poprzez które podpina się do komputerów urządzenia zewnętrzne, a przez to zapewnienie zgodności sprzętu różnych producentów. Niewątpliwie złącze USB osiągnęło swój cel: przez lata rynkowej egzystencji, USB trafiło do miliardów sztuk urządzeń. Kupując klawiaturę, myszkę, drukarkę, nie trzeba już się przejmować, czy aby na pewno nasz komputer lub laptop będą z nimi zgodne.
Rozwój Universal System Bus bynajmniej nie stał nigdy w miejscu. USB-IF, organizacja odpowiedzialna za rozwój USB przez lata zwiększała możliwości złącza. Dość powiedzieć, że USB w oryginalnej wersji 1.1 z 1998 roku mogło przesyłać 12 megabitów (czyli 1,5 megabajta) na sekundę. Najnowszy standard 3.2 ogłoszony w roku 2017 umożliwia zaś przesłanie w tym samym czasie 10 lub 20 gigabitów (odpowiednio 1250 i 2500 megabajtów). W przeciągu dziewiętnastu lat przepustowość została więc zwiększona prawie 1667-krotnie. Dobrze obrazuje to, jak błyskawicznie rozwija się technologia.
Z biegiem czasu standard USB obrósł jednak w podstandardy. Obok najpopularniejszego i najbardziej uniwersalnego USB Typu A oraz już niemalże wymarłego, ale wciąż możliwego do spotkania m.in. w drukarkach USB Typu B, pojawiły się także specjalne rodzaje złącza przygotowane dla coraz większego segmentu rynku: komputerów mieszczących się w kieszeni. Urządzenia takie jak PDA, a następnie smartfony, były zbyt małe, aby móc w sobie pomieścić pełnowymiarowe USB. Odpowiedzą było Mini USB, a następnie jeszcze mniejsze Micro USB. Rosnącą wykładniczo ilość danych również próbowano zniwelować poprzez wprowadzenie Micro USB 3.0 – bardzo dziwnego złącza złożonego jakby z dwóch. Jedna część była zwykłym Micro USB 2.0 i zapewniała kompatybilność wsteczną ze starszymi kabelkami i urządzeniami. Mniejszy element zawierał w sobie dodatkowe piny, które pozwalały na zwiększenie transferów do oferowanych przez USB 3.0 pięciu gigabitów na sekundę.
Czytaj więcej: ARM big.LITTLE – jak połączyć wydajność z energooszczędnością w procesorze?
Wszystko to były jednak półśrodki. Małe USB słynęły ze swej awaryjności, próba zwiększenia transferów stworzyła coś na wzór Potwora Frankensteina. Każde złącze USB było w rzeczywistości, wbrew nazwie, mało uniwersalne, gdyż standard ten nie był projektowany do przesyłania obrazu, dźwięku, dużych porcji energii. Nie można zapominać także o tym, co często nazywane było czterowymiarową naturą złącza USB. Pewnie to znasz: próbujesz “na ślepo” podłączyć pendrive do komputera. Nie pasuje. Obracasz więc pendrive i próbujesz znów. Nie pasuje. Obracasz więc o kolejne 180 stopni do pozycji wyjściowej – tym razem się udało. Złącza USB Typu A oraz Typu B są bowiem złączami jednostronnymi, co oznacza, że umieszczenie ich w porcie jest możliwe tylko w jednej pozycji, tylko właściwą stroną.
Odpowiedź na przynajmniej część tych problemów nadeszła z obozu Apple.
Błyskawica
Wraz z premierą iPhone 5 w 2012 roku, Apple zaprezentowało światu złącze Lightning, które sukcesywnie zastąpiło wysłużone złącze 30-pin we wszystkich ich produktach mobilnych.
Stosowane po dziś dzień w iPhone’ach złącze Lightning jest złączem dwustronnym – niezależnie, którą stroną zostanie podłączone, zawsze nawiąże poprawną komunikację i będzie przesyłać energię i/lub dane. Jest także bardzo małe, a przez to idealne do mobilnych urządzeń, wodoodporne i wytrzymałe – a przynajmniej samo złącze, bo o jakości kabelków Apple trudno powiedzieć to samo.
Należy pamiętać, że Lightning to dalej USB. Mam tu jednak na myśli standard komunikacji, a ten należy rozróżnić od typu złącza. Inaczej mówiąc, Lightning, USB-A, Micro USB i wszelkie inne wariacje, to nic innego, jak forma opakowania na powszechny standard komunikacji USB.
Wciąż jednak Lightning nie rozwiązywało wszystkich problemów. Co z przesyłem obrazu wideo? Co z przenoszeniem dużej energii potrzebnej do błyskawicznego ładowania smartfonów? Lightning jest także prywatnym standardem Apple – za jego wykorzystanie w akcesoriach należy słono zapłacić, a inni producenci smartfonów, tabletów i komputerów z tego złącza korzystać nie mogą. Lightning nigdy nie wyszło także poza urządzenia mobilne – komputery Mac przez kolejne lata wciąż wykorzystywały USB Typu A.
Potrzebna była prawdziwa, złączowa rewolucja.
USB-C: jedno, by wszystkimi rządzić
W 2015 roku USB-IF zaprezentowało światu opracowany przez czołówkę technologicznych firm (co ciekawe – także Apple) nowy standard złącza: USB Typu C.
W założeniach USB-C jest złączem idealnym. Dwustronne, jak Lightning i równie trwałe. Niewielkie i pasujące do dowolnego typu urządzenia: od potężnej stacji roboczej po smartzegarek. Umożliwiające przesyłanie gigabitów danych na sekundę, ze zintegrowanym DisplayPortem oraz intelowskim Thunderboltem. Obsługujące przesyłanie dźwięku oraz nawet do 100W energii. Jedno złącze, by wszystkimi rządzić. Jedyne, którego potrzebujesz w dowolnym urządzeniu elektronicznym.
Nie bez problemów
Tak się składa jednak, że potencjalnie idealne złącze USB-C powstało w mocno nieidealnym świecie. Producenci urządzeń bardzo powoli adaptowali USB-C do swoich produktów, a nawet kilka lat po premierze tego prawdziwie uniwersalnego złącza wciąż pojawiały się flagowe urządzenia ze starszym Micro USB. Dziś wciąż nierzadko możemy je spotkać w tańszych urządzeniach, jak gdyby USB-C było jakąś formą prestiżu wymagającą wyłożenia większej kwoty na sprzęt.
Jak zawsze również, przesiadka na nowsze rozwiązania wymagała zmiany przyzwyczajeń, pozbycia się kolekcji kabli i nabycia nowej, jak również przez pierwsze lata brak możliwości naładowania urządzenia gdziekolwiek i u kogokolwiek. Popularyzacja złącza była jednak kwestią czasu, nawet jeśli postępowała dosyć ślamazarnie. USB-C jest trapione przez pewien o wiele poważniejszy problem.
Standard niestandardowy
Wydawać by się mogło, że złącze USB-C zapewni ogromne transfery, możliwość podłączenia monitora i słuchawek, a także pozwoli na szybkie ładowanie urządzenia. To przecież jedne z największych zalet USB-C, tuż obok formy samego złącza, prawda? Nieprawda.
USB-C, tak samo jak Apple’owski Lightning, jest jedynie standardem złącza. Bynajmniej nie standardem samego interfejsu. Możemy mieć więc urządzenie z 10-gigabitowym transferem danych, obsługą DisplayPortu i Thunderbolta oraz Power Delivery, czyli przesyłaniem dużych ilości energii. Możemy, ale nie musimy, bo urządzenie może być równie dobrze wyposażone w USB-C ze standardem 2.0 (480 Mbit/s) i nie obsługiwać ani Power Delivery, ani DisplayPortu. Wciąż będzie natomiast wyglądać tak samo. Nie każdy kabel USB-C obsłuży DisplayPort, nie każdy prześle duże ilości energii i danych, nie każdy będzie umiał dogadać się z różnymi rodzajami słuchawek.
To, co dla bardziej technicznych osób będzie oczywiste, dla laika staje się zagadką. Kupując urządzenie z USB-C może on sądzić, że z automatu zapewnia ono cały funkcjonalny wypas. I często srogo się rozczaruje. Nawet ci bardziej zainteresowani technologią muszą wczytywać się głęboko w specyfikacje, aby uzyskać odpowiedź o dokładnej konfiguracji i możliwościach złącza USB-C w danym urządzeniu.
Nie tylko możliwości USB-C mogą być bardzo różne – pamiętajmy o zagmatwaniu oznaczeń samego interfejsu USB. To, co niegdyś nazywało się USB 3.0 i oferowało 5 Gb/s transferu, stało się nagle USB 3.1 Gen.1, zaś nowsza, 10-gigabitowa wersja – USB 3.1 Gen.2. Producenci lubią w specyfikacjach nazywać interfejs po prostu USB 3.1, a która to generacja, to potencjalny klient już ma się sobie domyślić.
Warto także wspomnieć o samych technologiach szybkiego ładowania: obok standardu USB Power Delivery istnieją przecież QuickCharge od Qualcomma, WARP Charge od OnePlusa, VOOC od Oppo, SuperCharge od Huawei… Wszystkie działające po USB-C, wszystkie ze sobą niezgodne i wymagające innych ładowarek, a często także innych kabli.
O problemach z audio poprzez USB-C już pisałem w artykule o usunięciu złącza jack jako wielkim błędzie producentów – zachęcam do lektury artykułu, gdzie dowiesz się także o źródle tych problemów.
Na koniec pozostawmy także kwestię samego projektu złącza. Umieszczenie pinów na płytce na samym jego środku sprawia, że jest ono mniej trwałe (możliwość wyłamania płytki) i znacznie trudniejsze do czyszczenia z kurzu, niż złącze pierwowzór w postaci złącza Lightning.
USB-C nie jest już przyszłością, lecz teraźniejszością
Pomimo całej litanii problemów trapiących USB-C, można mieć nadzieję, że z czasem przynajmniej niestandardowość standardu zostanie wyeliminowana lub też oznaczenia staną się nieco bardziej przyjazne. USB-C z USB 2.0 powoli przechodzi do historii, a producenci coraz częściej próbują zaoferować użytkownikowi całe dobrodziejstwo płynące z zastosowania tego typu złącza. Organizacja USB-IF podejmuje także próby usunięcia wewnętrznej niezgodności w zakresie audio poprzez stosowanie specyfikacji USB Audio Device Class 3.0, która w sporej mierze eliminuje możliwość powstania sytuacji, w której słuchawki USB-C będą z jednym urządzeniem współpracować w pełni, z innym po części, a z jeszcze innym w ogóle.
Popularyzacja USB-C jest dziś już nie do powstrzymania. Jeszcze w ostatnich dniach upadły kolejne bastiony, gdy Microsoft dodał omawiane złącze do Surface Pro 7, Amazon do Kindle Fire HD 10, a Sony potwierdziło obecność USB-C w Playstation 5.
Czytaj więcej: Dlaczego Windows, w opozycji do reszty świata, do oznaczenia ścieżek katalogów używa backslasha?
Typ C jest dziś wszędzie, w niemalże każdym sprzedawanym laptopie i smartfonie, w płytach głównych komputerów stacjonarnych, w aparatach, w głośnikach, mikrofonach i słuchawkach, w powerbankach, w tabletach – także w tych od Apple. USB-C to uniwersalny standard do wszystkiego, który już teraz sprawia, że jeden jedyny kabel pozwoli podłączyć dowolne urządzenie.
Do ostatecznego zwycięstwa pozostało jedynie pojawienie się USB-C w iPhone, to jednak jest więcej niż pewne. Śmiało można więc powiedzieć, że złącze spełniło złożoną przez twórców w 2015 roku obietnicę: stało się uniwersalnym złączem świata technologii.