Polskie fejsbuki w natarciu. Poczet porażek, katastrof i zawiedzionych oczekiwań

Facebook rozdaje bany na prawo i lewo ze względu na nieodpowiednie wypowiedzi, a czasami bez wyraźnego powodu? Bezpiecznie nie może czuć się nawet prezydent Stanów Zjednoczonych? Dosyć tego! Nie gódźmy się na decyzje imperialistów zza oceanu! Zróbmy nasz własny, wolny, patriotyczny, narodowy serwis społecznościowy im. Jana Pawła II! Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. A nawet bardzo trudno, patrząc na historie nowopowstałych “wolnych alternatyw”, które wolne są tylko według deklaracji twórców. 

Polfejs – tworzenie nowych polskich elit 

Powstały w 2017 roku Polfejs (cóż za genialna nazwa) miał być wolnym od lewactwa bolszewizmu serwisem społecznościowym dla prawdziwych polskich patriotów. Takich, którzy nigdy nie skręcają w lewo. Wolność słowa, jak zawsze pokrętnie rozumiana, stanowiła tu najwyższą wartość, poza Narodową Wielką Polską oczywiście. Niedziwne więc, że – w przeciwieństwie do lewackiego Facebooka – na Polfejsie nie można było dostać bana za rzeczowe, merytoryczne, wyważone i zwyczajnie podnoszące na duchu teksty, takie jak ten poniżej.

Od strony technicznej niewiele można było Polfejsowi zarzucić. Powstał on w oparciu o popularną platformę WoWonder, dosyć dobrą i funkcjonalną kalkę Facebooka. Osobiście uważam, że nie ma w tym nic złego, bo budowa porządnie wykonanego i bezpiecznego serwisu społecznościowego jest szalenie kosztowna, a od czegoś przecież zacząć trzeba. Przypadek Albicli pokazuje doskonale, że lepiej nie rzucać się z motyką na słońce.

Twórcom Polfejsa wystarczyło pieniędzy na zakup platformy, ale zlecenie przygotowania regulaminu przez prawnika lub utworzenie go we własnym zakresie najwyraźniej okazało się zbyt wielkim wyzwaniem. Mało tego, że skopiowano więc regulamin pochodzący z nieistniejącej już strony Slovanie.pl, to zrobiono to nieudolnie – w treści pozostał wpis o Fundacji Słowianie 2.0 jako administratorze danych osobowych.

Fundacja, zaalarmowana pytaniami o swój związek z Polfejsem, postanowiła skontaktować się z Arturem Koziełem, jednym z jego założycieli. Ten odpowiedział w poście na Facebooku (tym oryginalnym) rzucając coś o małpowaniu Polfejsa, pojednaniu prawicy antysystemowej na rzecz wspólnego dobra – Polski, wolnym rynku pracy dla idei. 

artur-koziel-polfejs-wpis

Czy wolny rynek oznacza możliwość kradzieży czyjegoś regulaminu i wskazywanie innego podmiotu jako administratora danych osobowych, szczególnie przy zbieraniu znacznych ilości danych, co jest nieodłączną cechą tego typu serwisów? Moim zdaniem nie, ale ja najwyraźniej jestem lewakiem i nie rozumiem pracy dla idei. To wszystko przecież jedynie mała pomyłka w wielkim dziele budowy nowych polskich elit.

Afera związana z kradzieżą regulaminu spowodowała rozłam w szeregach twórców serwisu, który ostatecznie przestał być dostępny na dłuższy czas. Powrócił dopiero na początku 2021 roku, tym razem jako polfejs.net, choć domena polfejs.pl przekierowuje na ten pierwszy adres.

Nowy Polfejs, według deklaracji założycieli, nie będzie prawicowy ani lewicowy, ale ma być medium społecznościowym, otwartym, dla każdego. W rozmowie przedstawicielki zarejestrowanej w Irlandii (sic!) spółki Polonia Web Services pojawiła się nawet wzmianka, że na poprzednim [Polfejsie – przyp. red.] były same problemy, mowa nienawiści, obrażanie, kontrowersyjne treści. Czyżby twórcy zrozumieli swój błąd?

Cóż, patrząc na najpopularniejsze w tej chwili tagi, można nieco wątpić, czy aby nowy Polfejs będzie rzeczywiście lepszy.

WolniSłowianie – wolni tylko z nazwy

WolniSłowianie to odpowiedź na niedawne wydarzenia związane z banem byłego prezydenta USA Donalda Trumpa na Facebooku i Twitterze, a także utrudnianie istnienia alternatywnych serwisów Gab i Parler przez amerykańskich gigantów technologicznych. Ma być to wolna od cenzury – tu cytuję – Internetowa Społeczność Królestwa Wolnych Słowian. Samo Królestwo Wolnych Słowian to nazwa stowarzyszenia stojącego za serwisem.

Powstanie WolnychSłowian odbiło się dość szerokim echem w internecie, a konto tam zdecydował się założyć popularny youtuber Krzysztof Gonciarz. Niestety, wystarczyła doba, aby konto Gonciarza zostało usunięte ze względu na pornografię – za taką uznano podlinkowany teledysk “My Słowianie” od Cleo i Donatana.

Podobny los spotkał konto założone przez serwis Niebezpiecznik. Jak to miało być? Wolność słowa? Brak cenzury? Co ciekawe, ten słowiański serwis informował o banach w języku angielskim, prawdopodobnie ze względu na niewykonanie przez administratorów edycji komunikatu o usunięciu konta na platformie WoWonder – tej samej, na której opierał się także Polfejs.

Ostatecznie kres kilkutygodniowej dostępności WolnychSłowian w internecie położył najazd fanów anime, którzy zaspamowali cały serwis tagiem #loli. Okazało się bowiem, że wystarczy wkleić do jednego postu kilkadziesiąt lub nawet kilkaset tagów, a każde wystąpienie zostanie uznane za odrębny post. Administratorzy serwisu zdecydowali się wyłączyć możliwość nowych rejestracji, co nie uległo zmianie po dziś dzień. Wpływ na taką decyzję mogło być także odkrycie faktu, że hasło do bazy danych administratora fruwa sobie radośnie po sieci…

Albicla – co może pójść nie tak? Wszystko.  

Polfejs i WolniSłowianie to była jednak amatorka. Czas na prawdziwą, narodową alternatywę dla Facebooka! Oto Alkaida Albibicyla Albicla, serwis społecznościowy stworzony przez powiązane z Tomaszem Sakiewiczem środowiska Gazety Polskiej.

Pierwszym zgrzytem była trudna w wymowie i zapisie nazwa. Początkowo miała ona pochodzić od łacińskiego określenia orła białego, alba aquila, ale według zamieszczonego na stronie logowania wyjaśnienia jest to pokraczny skrót od Let All Be Clear. Dlaczego po angielsku, skoro w założeniu jest to serwis polski, narodowy? Nijak nie wiem.

Szybko jednak nazwa stała się najmniejszym problemem Albikli. Okazało się, że – mówiąc łagodnie – twórcy serwisu nie najlepiej przyłożyli się do jakości wykonania serwisu. Skala błędów jest tak olbrzymia, że postanowiłem je wypunktować:

  • Rejestrujący się użytkownicy nie otrzymywali maili weryfikacyjnych lub otrzymywali je po bardzo długim czasie oczekiwania. Według jednego z prawdopodobnych wyjaśnień powodem błędu jest zakupienie poczty z ograniczeniem wysyłania wiadomości do trzystu na godzinę u francuskiego (dlaczego nie polskiego?) dostawcy usług OVH.
  • Wyciek bazy danych. Nie raz. Nie dwa. Sposób na kradzież danych został znaleziony aż trzykrotnie ze względu na fatalną jakość kodu serwisu. W jednym ze sposobów wystarczyło zmodyfikować URL, by dostać się do dowolnego pliku, w tym wspomnianej bazy danych. W internecie pojawiły się już oferty sprzedaży wykradzionej informacji.
  • Wyciek kodu źródłowego.
  • Serwis rozpoznawał użytkownika po pojedynczym pliku cookies. Wystarczyło go utworzyć z odpowiednią wartością, by stać się innym użytkownikiem i móc modyfikować jego konto. W ten sposób umieszczono tęczę na oficjalnym koncie Albicla. Ostatecznie wspomniane konto zostało usunięte.
  • Publicznie dostępny poprzez odpowiedni link panel zarządzania użytkownikami, w tym podgląd ich adresów email i możliwość usunięcia konta.
  • W kodzie źródłowym znaleziono hasło do skrzynki pocztowej administratorów [email protected]
  • Brak jakichkolwiek ograniczeń przy tworzeniu hasła. Możliwe było hasło jednoznakowe, złożone z samych spacji lub, co uczynił jeden z użytkowników, użycie jako hasła tekstu całego Pana Tadeusza.
  • Polityka prywatności niezwiązana z realną techniczną budową serwisu.
  • Możliwość założenia konta “login”, po wyświetleniu którego zostajemy wylogowani, a także konta “delete_account”, którego wyświetlenie usuwało konto odwiedzającego.
  • Możliwość rejestracji wielu kont na ten sam adres email. Rekordzista ma ich podobno mieć pół miliona.

O czym by tu jeszcze wspomnieć… może o programistach, którzy – jak przyznał Sakiewicz – mieli pracować za darmo, bo “nie prosili o pieniądze”?

O tysiącach papieży, Trumpów, Najmanów, George’ów Floydów, o fałszywych kontach polityków PiS?

Jakby tego było mało, tuż po starcie okazało się, że Albiclę coś łączy z Polfejsem – nie tylko ideologia, ale także kradzież regulaminu. Ponownie w skrajnie nieudolny sposób, gdyż w treści pozostał odnośnik do jednej ze stron Facebooka.

Jak to wolne alternatywy mają w zwyczaju, również Albicla rozdaje bany nieprawomyślnym. Wyłączono nawet możliwość komentowania ze względu na atak tajemniczych grup wpływu, hackerów z Rosji i trolli. 

Na koniec warto dodać, że, jak donosi OKO.Press, serwis Albicla został uruchomiony przez spółkę Słowo Niezależne, wydawcę portali niezalezna.pl i filarybiznesu.pl oraz miesięcznika “Nowe Państwo”, której udziałowcem jest spółka Srebrna. Ta ostatnia należy natomiast do fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, podmiotu kontrolowanego przez Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenie. Bardzo możliwe więc, że o ile Polfejs i WolniSłowianie były tworami finansowanymi prywatnymi pieniędzmi, tak za Albiclę i jej rozwój w walce o partyjne interesy zapłacimy my wszyscy.

A co tam, stać nas.

Lurker – przypadek szczególny 

Warto wspomnieć jeszcze o jednym przypadku, o Lurkerze. Nie jest to wprawdzie próba stworzenia kolejnej alternatywy dla Facebooka, a agregator treści powstały w reakcji na niezadowolenie niektórych użytkowników na działania moderacji Wykopu. Nic nie można także zarzucić wykonaniu serwisu – ba, technicznie i pod względem prezencji wizualnej przerasta on swojego znacznie większego konkurenta. Może interfejs Lurkera nie jest perfekcyjny pod kątem UX, jednak twórcy serwisu, niejakiemu Thanosowi, zdecydowanie należą się brawa. Niestety jednak, nie wszystko złoto co się świeci.

Jako twórca Lurkera, pisząc ten manifest, mogę stwierdzić jednoznacznie: nie ma znaczenia skąd pochodzisz, czy jesteś biały, czarny, żółty czy czerwony. Czy co niedziela chodzisz do kościoła, czy lubisz gejowskie porno (czy jedno i drugie). Możesz nawet być wegetarianinem, linuxowcem, płaskoziemcą, antyszczepionkowcem, denialistą, symetrystą, marksistą, golfistą, wuefistą, do tego studentem prawa i cross-fitowcem. Hej, to nie ma znaczenia, serio. Jedyne, co się liczy, to to, co sobą reprezentujesz.

– pisze Thanos na podstronie “Idea Serwisu“. Pięknie, prawda? Naszym celem jest stworzenie Oazy Wolnej Myśli – tak zaczyna się tekst.

A jak wygląda rzeczywistość?

Prawdziwa kwintesencja Oazy Wolnej Myśli. Warto przy tym zauważyć, że jest to odpowiedź udzielona użytkownikowi judenfreiEurope (z niemieckiego Europa wolna od Żydów), publikującemu m.in. takie wpisy:

…i takie…

…i jeszcze takie:

Co na to administrator?

Oczywiście pojedynczy użytkownik nie może świadczyć o całym serwisie. Przyjrzyjmy się więc innym wypowiedziom:

Ze względu na zgłoszenie antysemickich treści do dostawcy usług hostingowych, przez chwilę możliwe było nawet, że Lurker zostanie w całości usunięty. Podjęto jednak decyzję o kontynuacji działalności.

O ile jednak z Polfejsa i WolnychSłowian można się śmiać, Albicla nieco przeraża, tak Lurkera jest mi po prostu żal. Osobiście uważam, że jego największym problemem jest sam twórca, który za nic ma ideę przedstawioną przy powstawaniu serwisu. Nadszarpniętą reputację trudno będzie odbudować, a potencjalni użytkownicy będą pamiętać Lurkera nie jako bardzo dobrą technicznie i wyposażoną w jasne zasady moderacji przestrzeń dyskusji, ale raczej jako miejsce, gdzie powiela się fake newsy, promuje antysemityzm i banuje za bycie lewakiem. Szkoda, naprawdę szkoda.

Czy takie alternatywy mają sens? 

Nie wszyscy muszą się zgodzić, ale uważam, że tak. Dyktatura amerykańskich korporacji żyjących ze zbierania danych z pewnością nie jest czymś, na czym wyjdziemy dobrze. Dziś można problem ignorować, jeśli jednak giganci technologiczni potrafią jeden za drugim usuwać konto prezydenta Stanów Zjednoczonych, jeśli z dnia na dzień niektóre aplikacje mogą być arbitralną decyzją usuwane ze sklepów, a dostawcy infrastruktury pozbawiać dostępu do niej, skąd pewność, że już w niedalekiej przyszłości ofiarą takiego wymazania z internetu nie staniesz się Ty?

Jeśli jednak taka alternatywa ma powstać, to musi być ona przynajmniej równie dobra lub lepsza niż obecne rozwiązania. Zaawansowana technicznie, usuwająca jedynie prawdziwe skrajności z obu stron sceny politycznej, prowadzona w inteligentny sposób przez nadających się do tego ludzi, a przede wszystkim taka, która nie łamie ustalonych przez samą siebie zasad.

Nie może być to kolejny polski Facebook, bo doklejanie przymiotnika polski do nazw produktów lub firm w celu nazwania kolejnego wątpliwej jakości tworu jedynie buduje w narodzie przekonanie, że polskie oznacza gorsze. Polski Facebook, polska Tesla, polskie Ferrari, polskie YouTube… Czy naprawdę musimy ukrywać się za znanymi na całym świecie markami? Czy możemy częściej tworzyć coś, co samo w sobie stanie się taką marką, jak choćby Wiedźmin? Bez siermiężnej, narodowo-patriotyczno-katolickiej otoczki, bez orzełków, bez flag, bez Janów Pawłów? Po prostu… po prostu robić to dobrze, inaczej, lepiej?

Wciąż wierzę, że tak.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Brak połączenia z internetem